Dla mnie ten film to poezja. Przecież kino to też obraz. A ten film to piękna opowieść o samotności i wymknięci się z okrutnie ograniczających nas ram. Jarmush w każdym swoim filmie rozszerza te ramy, a wręcz czyni je niewidzialnymi. Bardzo lubie ten film.
Takie jest moje zdanie :)
Nie wiem po co jeszcze chcę tu coś dodawać. Podpisuję się tylko pod tą opinią. Widziałem ten film wczoraj, bez żadnych napisów czy lektora i choć od angielskiego łatwiej mi po językach południa, to tę połowę filmu po której zepsuły mi się napisy (przy okazji od czego to zależy lecą napisy spokojnie pół filmu a tu nagle zatną się i już ich nie ruszysz) rozumiałem cały kontekst (nie chwalę się tu umiejętnościami odczytywania trudnego filmowego języka Jarmuscha). Swoją bohaterowie JJ mają coś wspólnego z tymi Kafki, ale to tak na marginesie.
Cieszę się, że się zgadzamy :) Co do napisów.. już od dawna podejrzewam, że ma to coś wspólnego z położeniem księżyca.. Żartuję, oczywiście. Sprawa napisów prawdopodobnie na zawsze pozostanie dla mnie niezgłębioną zagadką.
Miałam tak samo! Bardzo się cieszę, że ktoś myśli podobnie. Oglądając ten film wiedziałam, że uważany jest za jeden z najsłabszych Jarmuscha ale jak się okazało jest genialny. Scena w psychiatryku + w kinie z murzynem = mistrz.
jeden z najsłabszych, może dlatego że jest taką miniaturką, jakby zlepioną z resztek (po czymś większym), zarysem. Ale to właśnie jest zaj ebiste, uwielbiam ten film, jest dla mnie punktem wyjścia do... wszystkiego. nie wiem jak to określić. inna sprawa, że świetnie się go ogląda.
co prawda dopiero zaczynam swoją przygodę z Jarmuschem i powoli poznaję jego świat to muszę przyznać, że ten film mnie pozytywnie zaskoczył.
czytając opinie na filmwebie myślałem, że będzie nudny, a tu takie zaskoczenie! film ma rewelacyjny klimat, który mnie niesamowicie wyciszył i uspokoił. wszystko jest oniryczne, powolne, takie ludzkie.
jednak już sama opowieść mi się mniej spodobała. ten autsajder mnie nie przekonuje. ale może właśnie tak miało być? końcówka pokazuje, że główny bohater nie jest jednak taki wyjątkowy jak mu się wydaje. każdy jest inny, ale jednak wszyscy jesteśmy tacy sami. tylko taki końcowy wniosek przychodzi mi na myśl.
na razie daję +6/10, ale zapewne jeszcze wrócę do tego dzieła mając większe doświadczenie z filmami Jima ;]
Mi ciagle przypominał "buszujacego w zbozu" tylko w troche splyconej
wersji, nie przekonywaly mnie monologi gl bohatera, ale film i tak uwazam
za ladny.
a ja chyba nie wpasowałam się w klimat. oczywiście nie wykluczam, ze to ciemnota i ignorancja. opis zachęcił mnie cholernie, spodziewałam się jakiś niebanalnych i naturalnych dialogów podszytych trochę fajną, bezpretensjonalną filozofią (początek filmu z resztą pogłębił te złudne nadzieje), a kończyłam oglądać z przekonaniem że to wszystko dla mnie chyba aż przesadnie niszowe i przesadnie alternatywne. prowadzone rozmowy rzeczywiście bardzo chaotyczne, niespójne, nic nie wnoszące i troszkę nie wyczuwam czemu to miało służyć. nie, żebym czuła się z tym dobrze. co urzekającego można wycisnąć z tego filmu poza faktycznie onirycznym klimacikiem, harmonią, uspokajającym rytmem? ktokolwiek dostrzegł tu jakiś np. ideowy smaczek? (nie chcę umniejszać roli tego pierwszego). może ktoś mnie oświeci, bo na razie najbardziej trafia do mnie komentarz z linkiem do reklamy skody octavii.